O czym ty do mnie rozmawiasz?

dama„Żyjesz jak zwierzę” – skomentowała znajoma, gdy jej powiedziałem, że od czterech dni nie mam w domu… Internetu. Sama nałogowo licytuje na internetowych aukcjach, kupuje w e-sklepach ściąga muzę, a ostatnio zamiast iść na wystawę fotografii do CSW, wpisała po prostu w najpopularniejszej wyszukiwarce świata nazwisko autora i tytuł wystawy, wybrała opcję „grafika” i w ten sposób podziwiała sztukę. Bo nie za bardzo jej się chciało wychodzić z domu.

Bez przesady, nie żyję jak zwierzę, choć rzeczywiście brak netu to jest pewien dyskomfort – czuję się, jakby ktoś uciął mi prawą rękę albo przynajmniej wydłubał oko. Lista spraw, których załatwienie w wyniku braku dostępu do stałego łącza zaczyna mnie przerastać, niebezpiecznie się wydłuża. W podobnych sytuacjach bank, kino, koncert czy impreza wydają się praktykującemu internetoholikowi – takiemu jak ja – poza zasięgiem. O PKP i jakichkolwiek podróżach długodystansowych nie wspominając.

Tymczasem mój kolega, wróciwszy z Kazachstanu, napisał ciekawe wspomnienia ze swojej egzotyczney ekskursyi. Poznanym Kazachom pochodzenia polskiego przywiózł piękną reprezentację nadwiślańskiej muzyki: Hey, Sidney Polak, Strachy Na Lachy, Raz Dwa Trzy, Krawczyk, Szwagierkolaska (sam bym pewnie coś takiego wybrał). Zapomniał jednak o najliczniej reprezentowanym nurcie sztuki narodowej – wśród wybranych artystów nie znaleźli się ani Tede, ani Ascetoholix, ani 52 Dębiec, ani Jeden Osiem L. Wpadka kardynalna, bo kazachscy druzja, dzięki Internetowi, byli na bieżąco z tym, co leci w polskim radiu. Nić porozumienia musiał więc kolega budować na podstawie tylko odrobinę hip-hopowego Sidneya Polaka (na szczęście „Otwieram wino z moją dziewczyną” z gościnnym udziałem Pezeta zdecydowanie przypadło druzjam do gustu). No i na obowiązkowych rozmowach o samochodach, absolutnym fetyszu Kazachów. Przypomina mi się „Jadąc do Babadag” Andrzeja Stasiuka i opis „nieśmiałych kiszyniowskich gangsta”.

Przypomina mi się też, jak dwa lata temu w jakiejś bawarskiej mieścinie moi polskojęzyczni ziomale, dzieci emigrantów ze Śląska (jeden pracował w piekarni, drugi „robił w drzewie”), wypytywali o krążące po Internecie dance-mafijne rewelacje: zespół Zero („bania u Cygana, bania u Cygana/do rana”), Drum Of Base („hej, imprezę zacząć czas, już czas/uwalimy się, uwalimy się”), a z drugiej strony Ich Troje i… Kaliber 44, ostatecznie podsumowując tę wymianę poglądów: „idzie z nim (czyli ze mną) o muzyce porozmawiać”. Idzie, jasne, że idzie… Na szczęście mentalność wygolonych „zipów” (czy jak to się mówi), noszących bluzy z napisem „HWDP”, nie miała wpływu na stepową dziatwę ani tym bardziej na dzielnych synów Bawarii mlekiem i miodem płynącej. I dlatego te porozumienia ponad podziałami („»Ich Troje« dobra rzecz” – mówił mi mój rodak z Niemiec) były w ogóle możliwe. Elo.

Piotr Kowalczyk